Autorzy: M.Ozimek, I.Pogoda
Oto jesteśmy! My, Polacy z dziada, pradziada, stanęliśmy na angielskiej ziemi. A konkretniej, na betonie manchesterskiego lotniska. Jak do tego doszło? Może od początku… Zgłosiliśmy chęć udziału w realizowanym przez szkołę projekcie „Zdobywamy doświadczenie na europejskim rynku pracy” w ramach programu PO WER. Z sukcesem przeszliśmy przez proces rekrutacji. Następnie zorganizowano dla nas szkolenie językowe, kulturowe i pedagogiczne, a wszystko po to, abyśmy w Anglii kształcili umiejętności zawodowe.
Po licznych przygotowaniach nadszedł dzień, a właściwie poranek, kiedy to całą siedemnastkę rodzice przekazali pod opiekę nauczycieli. Panie: Iwona – pedagog szkolny i Magdalena – nauczyciel języka angielskiego od tej chwili, aż do powrotu miały nam „matkować”.
Tuż po godzinie szóstej rano wyruszyliśmy z parkingu szkolnego na spotkanie z przygodą. Autokarem dotarliśmy do Jasionki, skąd zaplanowany był nasz wylot. Przed nami chwile oczekiwania, a po nich kolejno kontrole, by wreszcie usiąść wygodnie w fotelach samolotu. Po niespełna trzech godzinach lotu, szczęśliwie wylądowaliśmy w Manchesterze.
Przez kontrolę brytyjskiej straży granicznej wszyscy przeszliśmy bez problemów. Następnie odebraliśmy z taśmy nasze bagaże i udaliśmy się na parking, z którego odjechaliśmy do Stafford. Tam dziewiątka z nas, wraz z opiekunem została zakwaterowana u brytyjskich rodzin, a pozostała część grupy pożegnała kolegów i z drugim opiekunem wyruszyła do pobliskiego Bilston. Pokonując drogę można było zaobserwować, że na krajobraz hrabstwa West Midlands składają się rozległe wzgórza, lasy, pastwiska oraz wiele wiosek, miasteczek i miast.
Już pierwszego dnia pobytu w Zjednoczonym Królestwie udaliśmy się na obiado-kolację do typowego brytyjskiego pubu o nazwie Wetherspoon. Właśnie tam otrzymaliśmy karty z nowymi, angielskimi numerami telefonów i wtedy ze zdwojoną siłą poczuliśmy, że przygoda rozpoczęła się na dobre, a my na czas pobytu staliśmy się wielką rodziną.
Pierwszy maja przywitał nas niespodzianką w postaci dnia wolnego od pracy, ponieważ w kraju świętowano Bank Holiday. Udaliśmy się zatem do Black Country, które jest rodzajem skansenu i przedstawia przemysłową historię regionu. W okresie świetności przemysłu ciężkiego było to miejsce podobne do Zagłębia Ruhry. Teraz z dziesiątków kopalni nie pozostało już nic. Na terenie muzeum znajdują się eksponaty sprzed ok. 150 lat. Można tu zobaczyć domy górników, robotników, sklepikarzy i urzędników. Jest też zejście pod ziemię, na pierwszy poziom kopalni. Widzimy maszynę parową do wypompowywania wody, kanał z barkami do przewozu węgla, kuźnię, wozownię z pierwszymi automobilami oraz autobusy z I połowy XX w.
Gdzie mieszkamy? Na osiedlu pełnym małych, często bardzo podobnych do siebie domków. Jest tu kilka dziwów architektonicznych, np.: dachówki przybite nad oknami parterowych domów lub też nowe domy oklejone na zewnątrz listwami imitującymi styl budowy muru pruskiego. Od frontu budynki mają trawnik albo ogródek najczęściej otoczony małym płotkiem, żywopłotkiem lub murkiem. Co się tyczy architektury publicznej, też można przeżyć zaskoczenie. Po pierwsze, chodniki, które nie są wyłożone kostką lub płytami, tylko asfaltowane. Po drugie, przejścia dla pieszych, zaznaczone metalowymi ćwiekami, bez białych pasów na jezdni.
Ludność? Poza autochtonami można tu spotkać m.in. Hindusów, Murzynów i Arabów. Przy pierwszym kontakcie są na ogół życzliwi i uprzejmi. c.d.n. Zdjęcia